Oswoić się z ogniem. Bezpiecznie
żonglować rozżarzonym węglem i nieugotowanym ziemniakiem.
Wprawiać ciepło w ruch. Ten musi być pewny i wprost
proporcjonalny do czasu trwania. Gdy tu jestem czuje się jak Hestia
– studentka pierwszego roku zaocznej filozofii. Nie wiem, kto miał
więcej racji mówiąc, że na początku była woda, mówiąc, że
na początku był ogień. Na początku można utknąć w
nieskończoność. Jak w popsutej windzie. Wtedy ani w bok, ani w
górę, ani w dół. A trzeba do przodu. Dmuchnąć, zagotować, dać ciepło. Cyrkulacja. Palę.
Grzeję. Czekam na Odysa.